Spotykamy się przed drzwiami. To bardzo ważne, drzwi mają symboliczną wymowę, przypominają nam o tym, że Chrystus przez Swoją ofiarę otworzył nam na nowo drzwi do Domu Ojca, które wcześniej pozostawały zamknięte.
Według starożytnej tradycji tego samego dnia, kiedy świętujemy Zwiastowanie, 25 marca, Chrystus umarł również na krzyżu. Dlatego, gdy ojciec proboszcz zaproponował, żebym zaprojektował jakiś wzór na drzwi kaplicy (inną opcją było napisać „uwaga, szyba” albo nakleić czarne ptaki), oczywistym było, że jeżeli na ścianie głównej będzie Ukrzyżowanie, to na drzwiach musi być Zwiastowanie: żebyśmy patrząc, widzieli jedność Tajemnicy Wcielenia Syna Bożego i Odkupienia człowieka — które nie może się odbyć inaczej, jak przez przejście przez Drogę Krzyżową i śmierć na Kalwarii.
Nazwa tego wydarzenia może być trochę myląca — bo sugeruje jak gdyby chodziło tylko o to, że Maryja dowiaduje się o tym, iż będzie Matką Syna Bożego. A tymczasem Zwiastowanie to nie jest zwiastun. Chodzi tutaj o coś więcej, o dużo więcej, o to, że od Jej decyzji, od Jej odpowiedzi będzie zależało zbawienie świata. Możemy sobie wyobrazić moment napięcia pomiędzy tym, co zapowiada Anioł, a odpowiedzią tej młodej, bo 16-letniej dziewczyny. To moment, w którym całe stworzenie wstrzymuje oddech, żeby usłyszeć, jaka jest Jej decyzja. Bo Maryja jest wolna w tym wyborze. Może powiedzieć „nie”. Bo Bóg, który nas stworzył bez naszego udziału, nie zbawi nas bez naszego udziału, bez naszego „niech mi się stanie według Słowa Twego”.
Dlatego Maryja jest zawsze Matką Bolesną, bo w jej „tak, niech mi się stanie według słowa Twego” jest też „tak” na wszystkie cierpienia, bez przejścia przez które nie może być poranka wielkanocnego, nie może być Zmartwychwstania.
Kluczowe słówko opowiadania o Zwiastowaniu znajduje się w wersecie Łk 1,28, kiedy słyszymy, że Anioł: „wszedłszy do niej…” — słówko, które wydaje się być bezużyteczne. A jednak nie — jak dobrze wiemy nie ma w Piśmie Świętym słów, które byłyby niepotrzebne — wchodzi do niej do domu, to znaczy, jest przyjęty przez nią! Dlatego Maryja siedzi — Ona jest u siebie, a to Anioł przychodzi do niej.
W starej religii to człowiek musiał wchodzić do świątyni, żeby sprawować kult — teraz to anioł wchodzi do domu Maryi. Zmienia się kierunek. To nie my coś robimy — ale Bóg robi wszystko dla nas. On nas szuka. To nie my mamy spełniać jakieś obrzędy, ale to Bóg wszystko robi dla nas. Bóg przychodzi po to, żeby uwolnić nas od religii.
I dlatego wszystko w Nowym Przymierzu — a więc również ta kaplica — zaczyna się od kobiety: kobieta w swojej anatomii ma zapisaną zdolność do przyjęcia życia, przyjęcia dziecka. I tutaj Maryja mówi właśnie: „niech mi się stanie…”, to znaczy: Nie ja coś robię, ale niech mi się stanie. Otwieram się na to, co ty dla mnie przygotowałeś. Nie ja, ale Ty.
Niestety sposób przedstawiania tej sceny w malarstwie nie pomaga nam w jej zrozumieniu: Maryja ma zwykle główkę przechyloną, jakby cichym głosikiem mówiła ‚no dobrze… niech mi się stanie…’. Również w naszej znanej adwentowej pieśni śpiewamy, że ‚pokorniuchno się skłoniła…’
A tymczasem forma gramatyczna użyta w oryginalnym tekście mówi co innego, wyraża gorące pragnienie Maryi, żeby to się już stało — to jest ‚tak, daj, już niech mi się stanie! — kiedy zaczynamy?!’. Stąd ten gest rozłożonych dłoni, który jest gestem przyjęcia Woli Bożej.
Opowiadanie kończy się tym, że Anioł odchodzi, a Maryja zostaje ze swoimi pytaniami. Decyzja o przyjęciu Woli Bożej to dopiero początek drogi dla Niej i dla nas.
I co robi wtedy Maryja? Nie idzie do Jerozolimy do najbardziej znanego rabina, żeby ją nauczył, jak ma być Matką Syna Bożego — nie, ale idzie do swojej kuzynki Elżbiety, starszej kobiety, która jest w podeszłym wieku, żeby w drobnych gestach objawiła się jej miłość. To jest właśnie to, co rodzi w nas spotkanie z Bogiem.
Maryja idzie do Elżbiety, a my tymczasem udamy się na pustynię…
Tekst daje do myślenia 🙂