Idziemy dalej w naszej podróży. I dalej jesteśmy na początku. Zacznijmy od końca opisu tej sceny w ewangelii (J 2,1-11), kiedy św. Jan pisze:
Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego jego uczniowie. /J 2,11/
Taki to początek. Jezus coś zaczyna. Zaczyna pokazywać swoje Boskie Oblicze.
To początek w sensie chronologicznym, ale i w sensie ważności. Nie przypadkiem początkiem wszystkiego u św. Jana jest święto, wesele, czyli święto spotkania. Naturalny stan człowieka to radość, radość z tego, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże i to, że naszym jedynym powołaniem jest zjednoczenie z Bogiem. Ale to wino się skończyło — to opis kondycji człowieka na początku — ewangelia Jana zaczyna się w taki sam sposób jak Księga Rodzaju, jak opis stworzenia. A zaraz później widzimy, że człowiek, stworzony do tego, żeby się radować, przedstawiony jest teraz jako ten, który, któremu tego wina, tej radości brakuje. Jesteśmy na weselu, na którym jednak czegoś brakuje, brakuje czegoś bardzo ważnego.
Pierwsza rzecz, z której musimy zdać sobie sprawę dzisiaj to właśnie z tego święta — że my jesteśmy powołani do piękna, do radości, do świętowania, nie do zła i cierpienia. Zło i cierpienie są chorobą, są brakiem, tak jak ten gorzki moment braku wina na weselu.
Bez wina życie nie ma zbyt dużo sensu, zbyt dużo smaku. Woda, która jest tematem łączącym sceny biblijne na ścianach kaplicy, jest niezbędna dla życia, ale to wino nadaje mu smaku.
Z tego co pisze św. Jan wynika, że Jezus został zaproszony na wesele, bo zaproszona była na nie Maryja. To jest zachęta do nas, żebyśmy zaprosili Matkę Bożą do naszego życia, bo Ona przyniesie ze sobą to, czego potrzeba. Bo Ona, kobieta zatroskana o dobro wszystkich zgromadzonych, umie nazwać pewne rzeczy, nazwać problemy, powiedzieć czego brakuje. Widzimy znowu, że na początku jest kobieta (jak w scenie Zwiastowania) — ze swoją wrażliwością pomaga nam otworzyć się na te wszystkie wspaniałe rzeczy, które przygotował dla nas Pan Bóg.
Maryja dostrzega problem i mówi o nim. Nie mówi Bogu co On ma z tym zrobić, tak jak nieraz my często Bogu bardzo precyzyjnie mówimy, co ma dla nas zrobić, mówi tylko że jest jakiś brak. To nauka dla nas, żebyśmy umieli nazywać pewne braki w naszym życiu i przedstawiać je — czy to Bogu, czy naszym bliskim. Mówmy sobie nawzajem o tym, czego brakuje w naszym życiu, w naszych rodzinach.
No i właśnie, takie pytanie… kto jest właściwie głównym bohaterem?
To co nas najbardziej zadziwia to to, że Państwo Młodzi nie są głównymi bohaterami tej historii, są praktycznie nieobecni. Nie ma też ich na malowidle, Maryja szybko odsuwa się w cień, odwraca głowę, Starosta nie ma nic wspólnego z tym, co się zdarzyło, nie jest bohaterem nawet Pan Jezus, który znalazł się tam właśnie jakoś przy okazji, nie siedzi na honorowym miejscu.
Czyli kto jest głównym bohaterem tego opowiadania? Kto nam jeszcze został… Ci, którzy nic nie mówią.
Słudzy, ci, którzy trudzą się przy wykonywaniu tych absurdalnych, patrząc po ludzku, poleceń. To są tacy ministranci, którzy — jeżeli wykonują dobrze swoją pracę, to nikt ich nie widzi, ani nie chwali. Gdyby nie ich posłuszeństwo słowom Maryi ‚zróbcie wszystko cokolwiek wam powie’ a później słowom Jezusa, co mają zrobić, wesele by się pewnie szybko skończyło. To posłuszeństwo sług zamienia wodę w wino.
To posłuszeństwo Bogu działa cuda w naszym życiu. I nie chodzi tutaj o posłuszeństwo niewolników — ale posłuszeństwo dzieci Bożych Ojcu, który jest w Niebie i temu wszystkiemu, co On dla nas przygotował.
Ten sługa, to symbol każdego z nas.
Pierwszy krok to właśnie przestać próbować żyć naszym życiem, jakbyśmy to my byli głównymi bohaterami. Bo nie jesteśmy! My często myślimy, że musimy napisać scenariusz naszego życia, a później go realizować. Ale tak nie jest!
Najpierw jest przyjąć to, co przygotował dla nas Pan. Przypominać sobie często te słowa Matki Bożej ‚zróbcie wszystko cokolwiek wam powie’ – nie ja coś zrobię, ale pozwalam, żeby to Bóg działał we mnie. To posłuszeństwo Chrystusowi zamienia wodę w wino.
Uzdrowienie z tej trudnej sytuacji dokonuje się przez wypełnienie tego nakazu zróbcie co wam każe. Przyjąć ten projekt, który przygotował dla nas Pan Bóg. My będziemy robić to, co do nas należy — a Pan Jezus zamieni to w wino.
Musimy też pamiętać, do czego służyły te stągwie — do oczyszczeń. One normalnie stały w najbrudniejszym zakątku, to nie były stągwie z kryształu, coś co się stawia w salonie, ale coś, co w nas budziłoby obrzydzenie. I tego właśnie Pan Jezus używa, żeby dokonać cudu. On bierze te wszystkie nasze brudy i je zamienia w wino, w coś dobrego.
Prośmy o to, żebyśmy nie wpadli w pułapkę samowystarczalności, ale wchodzili w relację. Bo musimy też zrozumieć jedno: że jeśli będziemy polegali tylko na sobie, to prędzej czy później nam tego wina zabraknie. Że jeśli będziemy wychodzili od siebie, to się nie uda. Że punkt wyjścia zawsze powinniśmy mieć tylko w Bogu.
I oczywiście, tutaj wcale nie chodzi o wino w sensie dosłownym. To wino to dla każdego będzie coś innego, chodzi o to, co przynosi mi radość, bo w tym jest Bóg, który chce żebyśmy się radowali. Oczywiście nie mylmy tego z przyjemnością, ale Jezus zaczyna swoją misję od znaku tego, że przyszedł po to, aby przynieść nam radość.
(malowidło na ścianie, 2019)