Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: «Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie». Lecz On im odpowiedział: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi./Łk 2, 41-50/
Jak byśmy się tak zastanowili to ten fragment ewangelii na dobrą sprawę bardzo odstaje on od reszty. Nie mówi nam o tym, w jaki sposób Jezus był Bogiem. Przedstawia on natomiast bowiem bardzo ludzką stronę wychowania młodego Jezusa — że dorastanie ze wszystkimi problemami tego czasu było również rzeczywistością, którą dzielił z nami Bóg, który stał się człowiekiem. I że niekoniecznie było to dla Niego łatwe.
Ale zacznijmy od końca: co właściwie oznacza to lakoniczne stwierdzenie że Matka Boża zachowywała w swym sercu wszystkie te sprawy? Co to są te sprawy?
Te sprawy to są różne historie rodzinne, często bardzo nieciekawe, które jednak są częścią życia, tak jak ten dość bardzo ponury epizod ze zgubieniem swojego jedynego dziecka. Nawet Syn Boży sprawił coś, co zabolało Jego rodziców. My tę ewangelię znamy całkiem dobrze, ale czy tak naprawdę wiemy, o czym ona nam mówi? A gdybyśmy zrobili taki mały eksperyment: Spróbujmy na chwilę zapomnieć, kim są bohaterowie tej sceny i że ta scena rozgrywa się dzisiaj.
Tak sobie myślę, że gdyby dziś jakimś rodzicom zgubił się nastoletni syn i dopiero po trzech dniach by się o tym zorientowali, to bardzo szybko zainteresowałyby się nimi odpowiednie służby, a my ocenilibyśmy ich jako bardzo złych rodziców. Jest więc: Ojciec Matka, i nastoletni Syn — Jedynak.
Ojciec jest wycofany, w ogóle się nie odzywa, bo wie, że nie jest biologicznym ojcem. Matka — chce wzbudzić poczucie winy: Mówi Mu: Synu, oto Twój ojciec i ja szukaliśmy ciebie…
To kobieta, która 12 lat wcześniej usłyszała obietnicę, że to dziecko będzie nazwane Synem Najwyższego, że będzie działał cuda, że będzie wielki u Boga i u ludzi… Będzie musiało minąć jeszcze kolejnych kilkanaście do cudu w Kanie Galilejskiej, który jak dobrze wiemy będzie tym pierwszym… a tymczasem ten Syn zachowuje się jak typowy nastolatek — odfukuje swoim rodzicom, zwalając na nich winę. Słusznie czy niesłusznie — Ona oczekiwała od Niego innego zachowania. Ale oczekiwania, jakie mają rodzice, często mogą stać się klatką, która nie pozwoli stać się dziecku tym, kim może być.
Ewangelista pisze bardzo wyraźnie: oni nie rozumieli. W relacji rodzic — dziecko jest coś, czego rodzic nigdy nie zrozumie. To może być frustrujące, ale pierwszy krok to uznanie, że ten ktoś, kogo ja wychowuję — nie jest moją własnością.
A Syn? Ten młody człowiek zaczyna odkrywać to, kim jest i musi stoczyć o siebie walkę — również ze swoimi ziemskimi rodzicami — czego wyrazem są te dość ostre słowa młodego Jezusa: czy nie wiedzieliście, że powinienem być w domu mego Ojca? No właśnie — Syn mówi: pozwólcie mi być sobą, pozwólcie mi być w tym, co należy do mojego Ojca. Bo te sprawy, którymi się zajmuję, to, do czego uciekają moje myśli — to objawia mi, czyim tak naprawdę jestem synem.
Ten fragment ewangelii mówi o tym, że żeby pomóc komuś wzrastać, to trzeba umieć pozwolić mu odejść. Rodzic, wychowawca, duszpasterz, czy nawet starsze rodzeństwo, koledzy — muszą uważać, żeby nie wisieć za bardzo nad swoimi podopiecznymi, ale żeby dać im odpowiednio dużo wolności — żeby popełniali własne błędy, ale przez to uczyli się powstawać.
Ten chłopiec, bohater dzisiejszej ewangelii, poszedł własną drogą. To zdarzenie było traumatyczne i bolesne dla Jego rodziców, ale jak najbardziej zdrowe i potrzebne.
I żeby nie było: ja tutaj nikogo nie chcę buntować — swoją drogą ze Stanisława Kostki zupełnie niesłusznie zrobiono patrona sprzeciwiania się rodzicom i uciekania ze szkoły — a tymczasem on był posłuszny temu powołaniu i tej ścieżce, którą przygotował dla niego Pan Bóg.
***
I jeszcze raz: uroczyście obiecuję, że już nigdy Kostki nie narysuję z czarną grzywką 🙂
KinoKarmel
Jose Escriva napisał, że Jezus już w wieku dwunastu lat objawił swoją mądrość, a jednak karnie wrócił do Nazaretu, by przez kolejne lata spokojnie pracować w warsztacie Józefa. Był to przytyk dla tych, którzy cierpieli z powodu niezaspokojonych ambicji w pracy! Piękny fragment Ewangelii.